Content
Po wszystkim
Kilometry podliczone na podstawie GoogleMaps. Wyszło trochę ponad 600km, czyli dokładnie tyle, ile wynosiłaby trasa z mojego domu (przez Częstochowę i Łódź). Można więc wyprawę uznać, mimo kolejowego oszustwa…
Pielgrzymka zakończona, więc wypada podziękować (nawet jeśli większość tych osób miałoby tego nie przeczytać…). Dziękuję więc:
- wszystkim, którzy udzielili mi na trasie wsparcia noclegowo-żywieniowego: siostrom ze Zgromadzenia Sług Jezusa w Bukowinie Tatrzańskiej, Asi i Marcinowi, Ani i Adamowi, księżom proboszczom w Borku, Staszowie, Nasielsku, Wspólnocie Chleb Życia, pani Ewie i panu Sylwestrowi, v-ce rektorowi WSD w Radomiu, pani Barbarze, księżom moderatorom rekolekcji ONŻ I i II w Słomczynie oraz księdzu Michałowi – wikaremu w Ciechanowie
- wszystkim, którzy towarzyszyli mi fizycznie chociaż przez kilka metrów trasy, by dowiedzieć się gdzie i po co idę (od francuza zdobywającego ze mną Rysy, przez Damiana w Podlesiu Dużym, po starszego pana w Gdańsku)
- wszystkim, którzy towarzyszyli mi duchowo poprzez śledzenie relacji, wspieranie smsami i wiadomościami; w szczególności dziękuję za każdą modlitwę jak i mszę świętą odprawioną w mojej intencji.
Na koniec parę zdjęć – nie było ich zbyt dużo, bo gdzieś od 7 dnia nie chciało mi się wyciągać aparatu z plecaka…
Dzień 16
Środa 30.07.2014
Etap: Gdańsk – Sopot
Długość odcinka: 15km
Rano msza u gdańskich dominikanów i przechadzka po Jarmarku św. Dominika (szczerze – nic zachwycającego…). Dopiero o 11:30 wyruszyłem z hostelu, bo przecież droga już krótka… Jakże ta myśl okazała się być zdradliwa. Przedzieranie się przez osiedla Gdańska wydawało się nie mieć końca. Byłem już do tego stopnia zdesperowany, że chciałem wsiąść w autobus, kiedy to moim oczom ukazała się w końcu tabliczka z napisem Sopot. W mieście najpierw wizyta na dworcu PKP, co by sprawdzić pociąg do domu. Następnie zameldowanie u Szefa w kościele garnizonowym św. Jerzego i Monciakiem w dół do plaży. Cel osiągnięty, choć z małym kolejowym oszustwem. Marzenie spełnione.
Na plaży obiad – pyszna rybka. Następnie, przy kuflu Sopockiego Dworcowego, wypisywanie kartek do dobroczyńców spotkanych na drodze. Jeszcze nieodzowna przechadzka po molo (7,50 za wstęp – zdzierstwo!) i zamoczenie nóg w morzu. Teraz mogę już wracać.
O 20:41 bezpośredni pociąg do Rybnika. Jedna z najbardziej męczących części wyprawy – 10h w pełnym przedziale, gdzie nie było nawet jak wyprostować obolałych nóg. Nad ranem w domu. Koniec przygody. Dziękuję!
Dzień 15
Wtorek 29.07.2014
Etap: Ciechanów – Tczew – Gdańsk
Długość odcinka: 33km
7:26 w pociąg i tym sposobem w 3h nadrobiłem cztery dni trasy. Wysiadłem w Tczewie, by ostatnią część wyprawy przejść jednak honorowo na pieszo. Przez cały dzień żar lejący się z nieba, jednak – podobnie jak wczoraj – przed 18:00 znikąd pojawił się letni przelotny deszcz. Szedłem mimo to, gdy nagle dzwon małego kościoła u wejścia do Gdańska zawołal mnie na Eucharystię. A jednak Pan się zatroszczył! W samym Gdańsku poszukiwania noclegu ograniczyły się do jednej próby. Jeden brązowy brat, który stwierdził, że to raczej wycieczka, a nie pielgrzymka, po czym chciał szczegółowo potwierdzać moją tożsamość, sprawił, że zdecydowałem się jednak na hostel. Poza tym – być w Gdańsku i nawet się po nim nie przespacerować wieczorem… Tak więc dzień miło zakończony na deserze lodowym na Długim Targu. A jutro… wielki finał.
Dzień 14
Poniedziałek 28.07.2014
Etap: Nasielsk – Ciechanów
Długość odcinka: 38km
Po porannej mszy wymarsz na trasę. Znów upał od samego rana. Po drodze właściwie nic ciekawego. Powolnym tempem, zatrzymując się w niemal każdym sklepie na lody i zimną Fantę (pokochałem ten napój), zmierzałem do wieczornego celu – Ciechanowa. W mieście najpierw poszukiwania dworca PKP (by sprawdzić pociąg na jutro), później szukanie kościoła (po drodze nie było żadnego…). Szczęśliwie znalezione jedno i drugie. Nocleg znów w salce parafialnej, gdyż gospodyni posiadająca klucz do pokoju gościnnego gdzieś zniknęła… Jutro rano w pociąg do Tczewa, by nadgonić trasę i mimo wszystko dotrzeć do celu.
Dzień 13
Niedziela 27.07.2014
Etap: Warszawa (Tarchomin) – Nasielsk
Długość odcinka: 41km
Leniwy poranek i dopiero o 9:30 msza na warszawskich Włochach, na której zastanawiałem się, czy nie wsiąść jednak na centralnym do Katowic. Ale wsiadłem jednak w autobus, przejechałem na drugi koniec stolicy i ruszyłem znów na nogach, nagle pełen sił i energii. Przez cały dzień pełne słońce i 32 stopnie, ale dzięki lekkiemu wiatrowi dało się wytrzymać. Nad Narwią znów problem z rzeką. Most, który widziały Google okazał się być… rurociągiem bez możliwości przejścia, przez co kolejny raz trzeba było nadłożyć kilometrów. Wieczorem, ostatkiem sił, dotarłem do Nasielska, gdzie miejscowy proboszcz, mimo późnej pory, przyjął mnie do salki parafialnej.
Awaryjny plan wynikający z tego, że nieubłaganie kończy mi się czas – gotowy. Oby udało się go zrealizować.
Dzień 12
Sobota 26.07.2014
Etap: Słomczyn – Warszawa (Stegny)
Długość odcinka: 16km
Dzień na luzie. Poranna msza Zmartwychwstania z oazowiczami, wielkanocne śniadanie i dopiero o 10:00 w drogę. Po drodze Konstancin i początek Warszawy. W stolicy jednak, po przejściu 1/3 odległości do noclegu, poddałem się. Zrezygnowałem z przebijania się przez miasto i wsiadłem w autobus. Miał to być dzień odpoczynku, jednak gdybym dotarł na miejsce wieczorem – nic by z tego nie było. A jeśli mam jutro ruszyć dalej – potrzebuję krótkiego resetu. Oczyawiście trafiłem na autobus bez automatu z biletami, kierowca nie miał wydać z 20zł, a w drobnych brakowało mi złotówki. Na szczęście jedna miła pani zechciała się dołożyć i uratowała mnie od jazdy na gapę. Przez cały dzień pełne słońce i duszno. Nocleg w moim schronisku dla bezdomnych chorych „Betlejem” prowadzonym przez wspólnotę Chleb Życia. Moim – bo tu odbywałem rok temu półtoramiesięczne praktyki i lubię to miejsce. Rano dalej? Oby.
Dzień 11
Piątek 25.07.2014
Etap: Grabów nad Pilicą – Słomczyn
Długość odcinka: 40km
Dzisiejszy patron – św. Jakub, opiekun pielgrzymów – trochę mnie podoświadczał.
Śniadanie z rąk pani Barbary, poranna msza i w drogę – w deszczu. Po godzinie, przy samym wejściu do Warki – ulewa i burza, które na szczęście szybko przeszły. Ogólnie – dzień kryzysowy. Mam poranione stopy i parę pęcherzy, więc idzie mi się bardzo źle. Ślinaczym więc tempem, przez dobrych kilka godzin, zmierzałem do Góry Kalwarii. W miasteczku, na poprawę humoru, odpustowa pizza, jednak i ona za dużo nie zdziałała. Po niej nie było jeszcze tak późno, więc ruszyłem w kierunku Warszawy, aby jutro mieć mniej do przejścia. Po 7 km w Słomczynie trafiłem na farę i dostałem nocleg, gdyż… trwają tu rekolekcje oazowe, ONŻ 1 i 2, dzień 10. Zaproszono mnie więc jeszcze na odmowienie przyrzeczeń chrzcielnych, na szczęście nie chcieli mnie ciągnąć na Paschę… Tak więc, o dziwo, miły akcent na zakończenie tego dnia. Oby jutro było lepiej.
Dzień 10
Czwartek 24.07.2014
Etap: Radom – Grabów nad Pilicą
Długość odcinka: 48km
Suszenie butów jakimś cudem dało radę – szary papier toaletowy najlepszym pochłaniaczem wilgoci! Do tego kolejne wzmocnienie Kropelką i można iść dalej. Rano msza, rozmyślanie i śniadanie w seminarium. Później przebijanie się przez cały Radom, z postojem w OBI (extra strong klej do butów) i marsz równolegle do ruchliwej trasy na Warszawę. Na szczęście po paru kilometrach można było się od niej odłączyć. Odmianą jednak nie była tak zbawienna – zamiast słuchać dwupasmówki trzeba było iść kamienistymi i ziemnymi drogami przez lasy przyprawiające o klaustrofobię. Nigdy więcej! Wieczorem, ostatkiem sił, dotarłem do Grabowa. Oczywiście tradycyjnie – na farze pusto, więc znów zdany na łaskę ludzi. Tym razem wybawieniem okazała się przemiła starsza pani przebywająca z wnukami na wakacjach, która użyczyła mi wersalkę w wykańczającym się domu. Pogoda – miłosierdzie Boga jest bez miary! Gdy się obudziłem – lało, gdy wychodziłem deszcz już słabł, a w ciągu dnia nie było go prawie wcale.
Dzień 9
Środa 23.07.2014
Etap: Krynki – Radom
Długość odcinka: 50km
O 7:00 wyruszyłem od pani Ewy i pana Sylwestra. Pogoda idealna do marszu – chmury i wiatr. Po drodze udało mi się trafić na poranną mszę. Dziś cały dzień trasą ’9′. W południe krótki postój w Iłży, dalej na Skaryszew. Tuż przed nim pogoda przestała być odpowiednia – nagle otworzyło się niebo i ruszyła ulewa. W tym momencie moje buty kolejny raz mnie zawiodły – okazało się, że ich nieprzemakalność również dobiegła końca, więc moje stopy dosłownie w nich pływały. Szczęśliwie odległość do Radomia okazała się być mniejsza niż się to zapowiadało. W Radomiu parę telefonów i udało się załatwić nocleg w miejscowym seminarium. Niestety, leży ono na peryferiach, nie to, co my – w centrum, ale dotarłem do niego w godzinę… A wieczorem – odstres przy głupiej komedii z tutejszymi klerykami odbywającymi coś na kształt naszego kołchozu (dla niewtajemniczonych – wakacyjnej pracy na rzecz seminarium).
Dzień 8
Wtorek 22.07.2014
Etap: Zochcin – Krynki
Długość odcinka: 35km
Dzisiejszy dzień trochę spokojniej. Poranne lenistwo – 4 razy przestawiałem budzik – i dopiero o 10:00 ruszyłem w drogę. Najpierw przez pola i łąki do Ostrowca Świętokrzyskiego. Na miejscu obiad w McDonaldzie (tortilla hawajska, polecam!), którego, o dziwo, nie widziałem od samego Zakopanego. Następnie deser i tradycyjnie, ok 15;00 w dalszą drogę. Zdecydowałem się jednak iść dłuższą trasą na Radom, niż skrótem przez lasy, bo przy tej drugiej opcji noc zastałaby mnie pewnie w środku puszczy. Tak przed 19:00 trafiłem do Krynek – jedynego kościoła po drodze. Czekałem dwie godziny pod farą, ale ni widu, ni słychu… Można jednak zaufać Panu – znów przygarnęli mnie obcy ludzie. Co prawda do altanki, ale i tak jest nieźle.